Opis oraz zdjęcia z IV Akwarystycznego Spływu Kajakowego umieścił „GrandeOW” na forum wawarium.pl
W tym roku Sebastian (forumowy Seban) organizował spływ rzeką Wieprz. Założenie było takie, aby spływ odbył się w innym rejonie Polski niż wcześniejsze. Sam wybór miejsca ograniczył się ponoć do strzału czy też szczęśliwego trafu związanego z pozycjonowaniem na Google. Z początku zastanawiałem się czy to dobra lokalizacja, bo Wieprz jako tako znam z innego rejonu (powiedzmy z obszaru ujścia do Wisły) i nie jest on rzeką szczególnie malowniczą, ale jak zobaczyłem w Internecie kilka zdjęć z okolic Zamościa/Zwierzyńca to wiedziałem, że będzie bajka i od razu powiem, że się nie rozczarowałem.
W przeciwieństwie do zeszłorocznego wydarzenia, w tym roku wszyscy uczestnicy (szczerze powiem, że nie wiem ile dokładnie było osób, ale obstawiam, że powyżej 30) mieszkali na terenie jednej działki (we wsi Obrocz), na której można było również bezpiecznie pozostawić samochody. Jeśli chodzi o noclegi to do dyspozycji mieliśmy nowiuśkie domki z łazienkami jak również 2 duże domy (również tuż po remoncie) z kilkoma pokojami w środku. Chętni mogli również rozbić namiot na terenie działki. Generalnie warunki lux (czysto, wygodnie, bezpiecznie). Na działce poza domkami było oczywiście przygotowane miejsce na ognisko i wiata z drewnianymi stołami, gdyby okazało się, że podczas biesiady zaskoczy nas deszcz (nic takiego przez cały wyjazd nie miało miejsca). Ze smaczków mogę dodać, że cały teren, na którym mieszkaliśmy przylegał bezpośrednio do rzeki.
Spływ rozpoczynał się w piątek, ale większość uczestników dojechało już dzień wcześniej, by móc się spokojnie rozpakować, zapoznać i uczestniczyć w wieczornej biesiadzie przy ognisku. W piątek z rana ruszyliśmy do kajaków. Wypożyczalnia znajdowała się ok. 300m od domków tak więc nigdzie nie trzeba było jeździć, nic nie trzeba było kombinować. Pierwszego dnia spływu mieliśmy do przepłynięcia dość krótki odcinek (ze wsi Obrocz do Zalewu Rudka), ale bardzo malowniczy. Rzeka była bardzo kręta, płytka (bezpieczna dla dzieci), z niezbyt szybkim nurtem. Jedyny minus to taki, że była przeraźliwie zimna 🙂 Urokowi rzeki dodawał fakt, że płynęliśmy głownie przez las, a wiec w rzece leżało mnóstwo zwalonych drzew i gałęzi, co nadawało naturalności. Odcinek nie był bardzo wymagający, ale jako przetarcie na pewno wystarczył. Dodatkowo spływ tego dnia nie mógł być zbyt długi ponieważ na wieczór Organizator zamówił Mszę Św. w intencji zmarłej niedawno naszej akwarystycznej Koleżanki – Pani Marysi. Oczywiście nie był to element obowiązkowy, wszak nie każdy poznał Panią Marię i nie każdy chciał uczestniczyć w tym wydarzeniu z uwagi na poglądy czy uczucia religijne. Po mszy było wystarczająco dużo czasu aby zwiedzić Zwierzyniec, który okazał się bardzo ładnym miasteczkiem. Szczerze mówiąc byłem bardzo miło zaskoczony. Po „zajęciach” sportowych i chwili zadumy przyszedł czas za wieczorną biesiadę przy ognisku. Długie rozmowy o akwariach i nie tylko to jest coś co tygryski lubią najbardziej 🙂 Już komuś wspominałem, ale napiszę jeszcze raz. Podczas jednego / dwóch takich nieformalnych spotkań człowiek jest w stanie dowiedzieć się zdecydowanie więcej niż podczas wszystkich wystaw akwarystycznych razem wziętych. Na wystawach owszem człowiek jest w stanie podpytać o jakieś szczegóły, ale wystawy mają jednak inny charakter. Długo by pisać, ale to nie to samo. Kto był to wie, kto nie był niech uwierzy. Na koniec dodam, bo wypada, że sponsorem ogniska (całego żarełka, którego na prawdę trochę było dla 30 osób) była Hurtownia ryb akwarystycznych Happet. Myślę, że to biły gest.
Sobotni dzień, po śniadaniu, rozpoczął się również na sportowo. Chętni mogli z samego rana przepłynąć ten sam odcinek rzeki do w piątek, a cała grupa spotkała się na Zalewie Rudka (dodam, że transport na Zalew był zapewniony spod domków – nigdzie nie trzeba było chodzić), by tam przystąpić do zapowiadanego Wyścigu Kajaków 2020. W samym wyścigu wzięło udział około 10 kajaków (10 par uczestników). Trasa wyścigu przebierała przez Zalew Rudka i myślę, że liczyła około 250-300m. Niby nie dużo, ale uwierzcie mi, że dla kogoś kto nie jest na co dzień aktywny sportowo, a dzień przed wyścigiem dłużej posiedzi przy ognisku i się nie wyśpi, odległość 250m wydaje się być kilkukrotnie dłuższa niż jest na prawdę, a wiatr zawsze wtedy wieje w oczy, pomimo tego, że na brzegu go nie czuć wcale. Do wyścigu stanąłem z moją lepszą połówką. Powiem szczerze, że nie upatrywałem w nas kandydatów do podium, a tym bardziej do zwycięstwa, ale … … ale się udało. Nie wiem iloma zawałami to przepłaciłem, ale na pewno miałem ich kilka. Dopłynęliśmy do mety jako zwycięzcy. To oczywiście zasługa przedniej połowy kajaku czyli kapitana, sternika czy kogo tam jeszcze w jednej osobie. Ja tylko robiłem balast. Tak czy siak mogłem cieszyć się z wygranej, co nastąpiło kilka minut później jak złapałem oddech, a moje mięśnie w rękach zaczęły się z powrotem ruszać (może byłoby lepiej gdybyśmy zrobili nawet lekką rozgrzewkę). Z tego miejsca serdecznie dziękuję wszystkim uczestnikom (kilka osób to pewnie przeczyta) za tą zabawę. Pomimo tego, że była to pewnego rodzaju rywalizacja to całość okraszona była przede wszystkim dobrą zabawą. Jako uczestnik spływu, a tym bardziej zwycięzca serdecznie dziękuję Sebastianowi za zorganizowanie wyścigu, a firmom Tropical, Happet, Fluval, Sera, Aquael, Magazyn Akwarium za ufundowanie nagród dla uczestników. Rozpisywać się specjalnie nie będę, ale napiszę jedno – było grubo: filtry, oświetlenie, grzałki, media filtracyjne, pokarmy, gadżety itp.
Po ukończonym wyścigu przyszedł czas na spokojną podróż dalszym odcinkiem urokliwej rzeczki. Tego dnia można było zdecydować jak długo płyniemy. Każdy z uczestników po zakończeniu etapu (było ich kilka po drodze) mógł podjąć decyzję, czy płynie dalej czy wraca do domków. Wszystko było tak przygotowane, że w przypadku chęci wcześniejszego powrotu transport zawoził uczestników bezpośrednio do domków, bez konieczności dodatkowych spacerów. Większość uczestników zdecydowało się płynąć odcinek aż do wsi Brody, nieopodal Szczebrzeszyna i stamtąd zabrano nas do domu. Rzeka na tych odcinkach była równie piękna. Nie biegła w prawdzie cały czas przez las, ale nie ujmowało to jej uroku. Bywały nawet momenty, gdzie potrzeba było przenieść kajak z powodu powalonych konarów, co z pewnością było atrakcją. Wydaje mi się, że warto wspomnieć, że Organizator zadbał również o to, aby podczas spływu nie trzeba było opychać się suchym prowiantem i po zakończeniu jednego z etapów na plaże dostarczone zostały ciepłe obiady dla wszystkich uczestników (dzień wcześniej obiadki dojechały do nas do domków). Informacyjnie (jakby ktoś chciał wybrać się na podobny spływ) napiszę, że obiady zapewniała firma Piramida Smaku #1, a kajaki, ich organizację i transport oraz przewóz osób zapewniała firma Rajan. Po zakończeniu sobotniego spływu przyszedł czas na relaks i kolejne pogaduchy przy ognisku.
Niedziela niestety była ostatnim dniem spędzonym wspólnie i niestety kończyła IV Akwarystyczny Spływ Kajakowy. Po śniadaniu nastąpiło oficjalne wręczenie nagród za udział w sobotnim wyścigu kajaków oraz upominków dla wszystkich uczestników spływu. Na niedzielę zaplanowano również wspólną wycieczkę, ale z uwagi na panującą sytuację związaną z epidemią, wycieczka została odwołana. Każdy z uczestników mógł spędzić czas według uznania. My początkowo mieliśmy pojechać do ZOO w Zamościu, ale ostatecznie z uwagi na to, że był straszny upał stwierdziliśmy, że po prostu zrobimy sobie spacer po Starym Mieście.