„Chaco” w Ameryce Południowej jest znane ze swego morderczego upału i niekończącej się dali. Pampas – płaska kraina posiada najwyższe wzniesienia, sięgające do 500 m n.p.m. Nasz samolot wylądował w bezlitosnym skwarze słońca. Oo tego jeszcze wiał wiatr halny, który parzył skórę jak ogień. Termometr wskazywał 44°C w cieniu.
Pojemnik z herbatą „mate” codziennym napojem „gauchos” cowboyów z ChacoCurimata sp. z Chaco
Pompa benzynowa była zamknięta i dla bezpieczeństwa pusta, a przecież bez paliwa nie sposób lecieć dalej. Po godzinnym czekaniu zjawił się ktoś z obsługi stacji benzynowej – Niemiec na motorowerze. Poinformował nas, że „benzyna jest, ale brak wody”. W środku tej opuszczonej przez Boga ziemi jest miejscowość o nazwie Filadelfia, w której mieszka około 10 000 ludzi. Większość z nich nie zna języka hiszpańskiego, włada tylko niemieckim. Z początkiem tego wieku przybyło tu wielu niemieckich osiedleńców.
Mnie oczywiście interesowały przede wszystkim ryby, i to aby znaleźć ich interesujące odmiany. Na razie jednak od dwóch dni byliśmy w drodze. Lataliśmy samolotem od farmy do farmy (mają one pasy startowe) poszukując bezskutecznie wody. Gdy już przelecieliśmy całą „zieloną” okolicę, zobaczyliśmy na horyzoncie lagunę, a nasz pilot dostrzegł także możliwość lądowania. Nagle coś gwałtownie wstrząsnęło samolotem – myślałem, że nasza mała „Cessna” rozleci się, ale na szczęście straciliśmy „tylko” jedno koło!
Hemigrammus marginatusTrigonectes strigabundus z ChacoT. strigabundus – detalApistogramma trifasciata z Chaco
Mohamed El Kadir, mój długoletni współpracownik i podpora firmy, pomagał mi przy połowach, a Cristina Taras Barra, znana prawniczka, ekspert ekspedycji i fotograf w jednej osobie – utrwaliła wszystko na kliszy. Tonęliśmy po szyję w trzęsawisku, chociaż poziom wody w lagunie sięgał tylko 25 cm. Pokryci byliśmy roślinami pływającymi (Eichhornia crassipes i Salvinia); z wielkimi trudnościami przeciągaliśmy sieć. Wynik pracy był znakomity: Pteryogoblichrys anisitsi, Serrasalmus rhombeus (najgroźniejsza czarna pirania) i wiele innych gatunków, głównie jednak bezbarwne kąsaczowate. „Klejnot” naszych połowów był jednak całkowicie ukryty w szlamie wyniesionym na brzeg – ryba killi, z wielkim prawdopodobieństwem Trigonecles strigabundus. Miała 14 cm długości i iście bajkowe kolory: na zielonym korpusie czerwone punkty, które układały się jedne po drugich w lejkowatej formie w 4 poziomych liniach zwężając się w kierunku ogona; grzbietowe, odbytowe i ogonowe płetwy były złotożółte, także z czerwonymi – ale już rozproszonymi, punktami. Paszcza skierowana lekko do góry; tak jak i u występujących tu Cynolebias bellofi i Nigripinnis!
Zapomnieliśmy o wszystkich kłopotach: trudny i kosztowny powrót poprzez słynne na świecie wodospady „Foz do Iguacu”, jak i największa elektrownia wodna świata „Itaipu” nie zrobiły już na nas większego wrażenia. Tyle szczęścia sprawiła mała ryba, i jestem rad, że mogę pokazać ją szerokiej publiczności.