Kraj uśmiechu,
cudownych kobiet
i potężnego Buddy
Z Tajlandii piszą Irena Maik
i Grażyna Szczurkowska
Przybysza z Europy, kiedy znajdzie się nagle w Azji Południowo-Wschodniej, kiedy wyląduje już w Birmie, Singapurze, Malezji czy też właśnie Tajlandii otoczy zewsząd ziemski raj. Dosłownie! Wszak nie ma takiego miejsca na naszym globie z taką różnorodnością gatunków roślin. Występuje tutaj około 45 tysięcy różnych gatunków. Samych bambusów rośnie na półwyspie ponad 250 gatunków, palm przeszło 150 gatunków i dużo, dużo innych wspaniałych, pięknych, cudownych roślin – dużych i małych. Jest gorąco, kolorowo, egzotycznie.
Tajlandia (do niedawna zwana jeszcze Syjamem) leży na Półwyspie Indochińskim nad Zatoką Syjamską i Morzem Andamańskim. Graniczy z Birmą, Laosem, Kampuczą i Malezją. Stolicą tego państwa jest Bangkok. Mieszka w nim ponad 5 min ludzi, a w ogóle Tajlandię zamieszkuje przeszło 50 min Tajów, Chińczyków, Hindusów, Laotańczyków i Malajów.
Sukhothai
– dawna stolica Tajlandii
Jedna ze świątyń
buddyjskich
Pierwsze wzmianki o tym kraju pochodzą z XIII wieku, kiedy to plemiona Thai opanowały dorzecze Manamu i założyły państwo Sukhothai. Pod koniec tego wieku król Rama Thilodi I założył Ayutthayę, stolicę wspaniałego i wielkiego królestwa, które swoim zasięgiem objęło większość terytorium obecnej Tajlandii, oraz dużą część dzisiejszej Kampuczy.
W roku 1767 Ayutthaya zostaje całkowicie zniszczona przez najazd birmańczyków. Po wyparciu najeźdźców stolicę przeniesiono na teren obecnego Bangkoku, natomiast królem ogłosił się Chao Phya Chakri przybierając tytuł Ramy I. W okresie kolonialnym, gdy na półwyspie w swych koloniach, panoszyli się Francuzi i Brytyjczycy, Tajlandia formalnie zachowała przez cały czas niepodległość. Tajowie z dumą dowodzą, że nigdy w przeszłości nie ugięli się pod czyimkolwiek jarzmem, zaś Taj znaczy po prostu – wolny.
Pozłacana Czedi
oślepiała swym blaskiem
Sklep zoologiczny w Hat Yati
Obecnie panuje Król Rama IX cieszący się wśród rodaków ogromną popularnością i autorytetem. Nie ma chyba chaty na polach w najdalszym zakątku Tajlandii w której nie byłoby buddyjskiego ołtarzyku i portretu króla, wyciętego choćby z gazety. Kiedy król przejeżdża przez miasto swoim kremowym mercedesem, ruch zostaje wstrzymany dosłownie na kilkadziesiąt sekund. To nieprawdopodobne, ale można to tak zorganizować, a nie tak jak u nas, wyłączając z ruchu całe dzielnice czy miasta kiedy jakaś ważna osobistość chce złożyć kwiaty lub spotkać się z kombatantami. Mówi się i pisze, że nawet partyzantka komunistyczna wstrzymuje działania na terenach, które zamierza odwiedzić król Rama IX. To jest autorytet!!!
W ustroju niesprawiedliwości
społecznej (a taki jest w Tajlandii)
pracuje się nawet w niedzielę.
I to jak!!!
Ta budowla
ma kilkaset lat
Tajowie to ludzie szczęśliwi, ciągle uśmiechnięci, wyznający zasadę „mai pen rai” (nic się nie stało). Są mili, uczciwi, wspaniale nastawieni do turystów – absolutnie nie interesuje ich obszar płatniczy, z którego turyści przybyli. Wszystko jest dla nich – cudowne zabytki – 25 tysięcy watów (świątyń) w całej Tajlandii, przepiękny pałac królewski, miliony dużych , małych i ogromnych rzeźb Buddy, setki restauracji i ulicznych kramów, domy noclegowe i wspaniałe hotele, święte krowy na ulicach i czarnookie dziewczyny występujące w kabaretach, gdzie pokazują rzeczy o których zapyziałemu Europejczykowi nawet się nie śniło. Żeby poznać choć trochę ten kraj i tych ludzi, trzeba w nim spędzić choćby dwa tygodnie. My przewędrowałyśmy z południa (Hat Yai), poprzez wyspę Phi Phi, Bangkok, Ayutthayę, Lop Buri, Phitsanulok, Sukhothai aż po Chiang Mai leżącą na dalekiej północy.
W turystycznym banku „PKO SA”
można wymienić każdą walutę
i jak widać nie ma kolejek
Żeby opowiedzieć to wszystko co przeżyłyśmy przez ten miesiąc w Tajlandii trzeba by było dwóch, a może i trzech numerów „Akwarium”, zatem z konieczności musimy się ograniczyć do pewnych tylko zdarzeń. Na wyspach odpoczywa się albo przed dalszą wędrówką, albo już po zwiedzaniu tego słonecznego państwa. Na Phi Phi dla turystów przygotowano kilkaset małych domków, podobnych do tych w których mieszkają krajowcy. Za dolara można przespać się będąc oddzielonym moskitierą od komarów, jaszczurek, gekonów i innej zwierzyny. Kiedy jest odpływ można prawie kilometr wejść w głąb Morza Andamańskiego. Trzeba jednak uważać na jeżówce, które lubią zakopywać się w piasku.
Jeżowiec
z Morza Andamańskiego
Największe przeżycie jest jednak wówczas, kiedy założywszy już maskę i aparat do oddychania zanurzamy się na rafie koralowej aby podziwiać podwodny świat. W oka mgnieniu znika wszystko co rozkrzyczane, hałaśliwe i człowiek znajduje się w czarodziejskim ogrodzie ciszy, gdzie ryby, algi i korale mienią się różnymi kolorami. Pływając w morzu udało nam się rozróżnić kilka gatunków. Otaczały nas Hippolysmata grabhami, Coris formosa, Pomacanthus semicirculatus, Pomacanthus imperator (naprawdę przepiękna, nie od parady nazwano ją rybą cesarską), Paracanthurus hepatus. Przepięknie prezentowały się Amphiprion sebae, to chowając się, to wypływając z anemonów.
Na Weekend Market można kupić każdą rybę
Pływały całe ławice kolorowych ryb i poruszając się wśród nich nieco niezdarnie, czułyśmy się jak w siódmym niebie. Nasza wędrówka wiodła poprzez świątynie, bazary, sklepy, kabarety. Wszędzie można było zobaczyć coś ekstra, przeżyć wspaniałe chwile. No bo czyż można zapomnieć posąg złotego Buddy? Ta ogromna rzeźba ważąca 5 i pół tony wykonana jest ze szczerego złota; albo posąg leżącego Buddy w świątyni Wat Pho – ma on 46 metrów długości i 15 metrów wysokości. Wat Arun to najstarsza świątynia Bangkoku, w Wat Saket przechowuje się relikwie Buddy, a w Wat Phra Keo na terejiie Wielkiego Pałacu Królewskiego znajduje się 60-centymetrowa, nefrytowa figura Buddy, symbol i talizman panującej dynastii Chakri. Na farmie krokodyli można zobaczyć tysiące tych gadów. Przygotowano tutaj dla turystów z całego świata show z udziałem słoni, małp i właśnie krokodyli. Akwarium, znajdujące się kilka kilometrów za tą farmą, jest strasznie zaniedbane. Z trudem udało nam się tam trafić. Zbiorniki brudne, informacji praktycznie żadnej, w co drugim akwarium pływała jakaś ryba, oczywiście nie opisana. Pani, która w pobliżu sprzedawała coca-colę powiedziała, że ta właśnie farma, przyczyniła się do upadku ,”Aquarium” w Bangkoku. Turyści zatrzymują się na farmie i ani myślą jechać dalej. Aż przykro było patrzeć na te mieczyki i pawie oczka pływające w brudnej wodzie. Czy nastąpią lepsze czasy dla ,”Aquarium” w Bangkoku? Przypuszczamy, że chyba nie. Świat gna naprzód i to co raz zostało zapomniane, nigdy już chyba nie wróci do swojej świetności. Chyba… żebyśmy się myliły.
Zapomniane Aquarium w Bangkoku
Na wielu bazarach, nocnych i dziennych, można kupić właściwie wszystko, począwszy od pieczonej szarańczy, a skończywszy na brylantowej kolii. Ryby akwariowe najłatwiej dostać na „Weekend Market” – targu, który odbywa się tylko w soboty i niedziele. Gatunki i ceny są różne, za bojownika można zapłacić i 50 bathów (25 bathów to jeden dolar amerykański); ale widziałyśmy wspaniałe okazy za 3 tysiące bathów. Średnio, dobrego samca bojownika można kupić za 200-300 bathów. Najwięcej jest złotych rybek i karpi Koi. Ceny od 20 B do 1000 B. Zależy wszystko od wielkości i ubarwienia ryby. Ale o wszystko, także o ryby można, a nawet trzeba się targować. I okazuje się, że rybę cenioną na początku rozmowy na 200 B, można w końcu kupić za 80 B. Wszystko zależy od kupującego. Na targu można dostać prawie wszystkie gatunki ryb akwariowych, są węże, żaby, krewetki, raki. Wystarczy tylko zatrzymać się i spojrzeć na akwarium czy woreczek gdzie pływają ryby, a już jest obok sprzedawca i oferuje towar najlepszy i oczywiście po atrakcyjnej cenie.
Na zdjęciu przyrestauracyjne akwaria z których konsument wybiera sobie ryby, raki, krewetki itp. Odpowiednio przyrządzone trafiają natychmiast na stół.
W wielu restauracjach ustawione są olbrzymie zbiorniki, w których pływają ogromne raki, krewetki bądź duże ryby. Klient ma prawo wybrać sobie ten towar, który jemu odpowiada i który natychmiast zostanie przyrządzony według życzenia. Tajowie jedzą wszystko: zupę z węża, pieczoną szarańczę, mózg małpy, pieczony bambus i wiele innych specjałów, dla nas mówiąc krótko, obrzydliwych. Cóż, co kraj to obyczaj. Nie wiemy, czy wspaniałej, czarnookiej Tajce smakowałyby nasze pyzy z kapustą, bądź golonko z chrzanem. Tajlandię można pokochać bardzo szybko, za gościnność ludzi tam żyjących, za słońce tak wspaniale świecące, że aż czasami brakuje tchu, za te wspaniałe wyprawy na rafę koralową w poszukiwaniu niezapomnianych przeżyć, za ten smaczny ryż z kurczakiem w chińskiej restauracji, za uśmiech Tajki tańczącej lajnwonga i za wiele cudownych, fantastycznych chwil. Oby Budda, pozwolił nam tam jeszcze wrócić, oby Budda był dobry dla wielu naszych czytelników i odkrył dla nich ten raj na ziemi – Tajlandię.