Uważam, że dotąd na łamach „Akwarium” zbyt mało powiedziano na temat giełd ryb i roślin akwariowych. Do napisania poniższych uwag skłoniły mnie „miłe słowa” redaktora Rudolfa Czernika, jakie przeczytałam w „Kulisach”.
Jestem żoną zapalonego miłośnika hodowli ryb i roślin egzotycznych, który nauczył mnie kochać i cenić to szlachetne hobby, stanowiące dla ludzi chorych, kalekich, samotnych czy mieszkańców wielkich miast nieraz jedyny, lub prawie jedyny kontakt z żywą przyrodą i jej pięknem.
Ponieważ w sklepach akwarystycznych nie zawsze można kupić to czego aktualnie się poszukuje, odwiedzanie giełd akwarystycznych daje szansę nabycia ciekawego materiału hodowlanego, oryginalnych roślin, sprzętu czy literatury. Chcąc zrobić przyjemność mojemu przewlekle choremu mężowi odwiedzałam osobiście wszystkie giełdy akwarystyczne zorganizowane w ciągu ostatniego roku w większych miastach naszego kraju. Muszę tu jednak stwierdzić, że odwiedziny te nasunęły mi szereg bardzo przykrych refleksji.
Przede wszystkim uważam, że większość giełd ryb i roślin akwariowych (a odwiedziłam ich już wiele) stanowi zaprzeczenie dla długoletniego dorobku ruchu akwarystycznego w Polsce. Nie chodzi mi jednak o oferowane na tych giełdach okazy ryb i roślin, lecz o panującą na nich atmosferę. Giełdy, na których akwaryści-amatorzy mogliby zbywać swe nadwyżki hodowlane, zostały zamienione na imprezy handlowe, nastawione na duży zysk sprzedających. Kupującymi na giełdach są głównie akwaryści i młodzież, pragnąca za otrzymane od rodziców kieszonkowe nabyć interesujące ryby i rośliny. Oburza mnie, że muszą oni płacić słone ceny, czego nie waham się określić jako zdzierstwo. Wydaje mi się, że organizatorzy po prostu zamienili giełdy na doskonały dochodowy interes dla zbywających nie licząc się z możliwościami finansowymi większości nabywców.
Apeluję więc o to by giełdy akwarystyczne służyły akwarystom i akwarystyce, a przestały być dochodowymi imprezami handlowymi!
Od Redakcji
Na marginesie wypowiedzi Autorki, z którą nie w pełni się zgadzamy, pragniemy wyjaśnić, że w naszym kraju, obok giełd akwarystycznych organizowanych przez PZA i instytucje typu Domów Kultury, odbywają się także tzw. dzikie giełdy, działające na zasadzie ptasiego targu, jak np. giełda pod mostem w Warszawie, czy „sławna” giełda w Łodzi.
Giełdy organizowane przez Oddziały PZA, w myśl postanowień specjalnego regulaminu, w zasadzie nie przynoszą organizatorom dochodu, gdyż opłata w wysokości 10% od wartości oferowanego towaru nieraz zaledwie starcza na pokrycie kosztów organizacji imprezy.
Sprawą wymagającą głębszego zastanowienia są ceny ryb i roślin oferowanych na giełdach. W odniesieniu do gatunków pospolitych w zasadzie nie odbiegają one od stosowanych w sklepach zoologicznych, a niejednokrotnie są niższe. Natomiast w wypadku okazów rzadkich, czy nowości na rynku akwarystycznym, ceny rzeczywiście są dość wyśrubowane. W ich przypadku, jak nam się wydaje, dużą rolę odgrywa prawo podaży i popytu, w poważnym stopniu wpływające na poziom cen. Na tym miejscu ośmielamy się wysunąć tezę, że na wysokość cen atrakcyjnych ryb i roślin oferowanych na giełdach wpływa także postawa niektórych właścicieli sklepów zoologicznych. Ludzie ci, nie zawsze dobrze znający się na rybach, a zwłaszcza roślinach, wzbraniają się przed przyjmowaniem do sprzedaży towaru drogiego z uwagi na jego wyjątkowość. Po prostu boją się, że nie znajdzie on w odpowiednim czasie nabywców. Hodowcy, którzy w wyhodowanie rzadkich okazów ryb czy roślin włożyli wiele pracy, są więc zmuszeni towar swój zbywać na giełdach. W tych wypadkach występują niejednokrotnie w rolach monopolistów i jako tacy dyktują ceny, w myśl swobodnej gry rynkowej. Ludzi tych w zasadzie nie można ganić, jakkolwiek wysokość cen może być dyskusyjna.
Na marginesie powyższych uwag chcielibyśmy jeszcze dodać, że organizowanie giełd towarów, które winny być do nabycia w sklepach, w tym wypadku zoologicznych, świadczy o tym, że „coś tu nie gra”.
Inną sprawą jest wspomniany, na ogół dość niski, poziom wiedzy fachowej wielu właścicieli sklepów oraz ogromnej większości zwłaszcza mało zaawansowanych akwarystów. Konia z rzędem temu kto dziś kupi w Polsce podręcznik akwarystyczny, ostatni raz wydany „zaledwie” 8 lał temu, w nakładzie 70 000 egzemplarzy. Skąd więc czerpać potrzebną wiedzę? Dwumiesięcznik „Akwarium” nie jest w stanie tego dotkliwego braku zapełnić. Uważamy zresztą, że nie to jest jego głównym zadaniem. I tu właściwie dochodzimy do sprawy najważniejszej dla akwarystyki w naszym kraju, czyli do braku podstawowej literatury fachowej, co kładzie się cieniem na wszystkie nasze akwarystyczne poczynania.